Dziś będzie nieco bardziej osobiście niż ostatnio, bo o moich poziomach cukru. Odkąd zmieniłam diabetologa, codziennie, co najmniej 3 razy zapisuję sobie swoje poziomy cukrów (mierzę znacznie częściej, żeby nie było). I o tyle, o ile przez pierwszy tydzień zrezygnowania z insuliny krótko działającej, było całkiem spoko, to od ponad dwóch tygodni to, co się dzieje z moimi poziomami, to istne szaleństwo.

Generalnie nie schodzę poniżej 200 (i to nawet po pięciogodzinnej przerwie od jedzenia, po zjedzeniu np. suchej bułki żytniej). Rano wstaję i cukier 240, no to 16j insulatardu (+ 5 novorapidu, jednak…) + metformax, w pracy jem kanapkę, która w ogóle mnie nie syci, wracam do domu, mierzę cukier przed obiadem, a tu 220 (no to 5 novorapidu + metformax). Przed snem znów mierzę cukier – 220, więc standardowo 14j insulatardu i metformax. No i nie zbija mi się ten cukier przez noc. Błędne koło. Ketonów w moczu nie ma, ale za to 3 plusiki cukru.

Dziwi mnie, że przez tydzień było dobrze, a potem się zepsuło. A dieta się nie zmieniła, ciągle ciągnę tę hardkorową bez cukru, słodyczy, nabiału, owoców, pszenicy, piwa itp. Dowodem trzymania diety są 4 kg mniej w 4 tygodnie.

Zbadałam sobie nawet tarczycę, bo pomyślałam, że może rozregulowały mi się poziomy. Ale zarówno TSH, jak i FT3 oraz FT4 – w normie. Paradoksalnie, wcale się nie ucieszyłam tą normą, bo to była moja ostatnia nadzieja dotycząca usprawiedliwienia takich poziomów cukru.

A może to insulina przestała działać? W końcu powinno się fiolkę zużyć w miesiąc, a ja już mam te krótko działającą co najmniej półtora…

No cóż. Może macie jakieś pomysły? W środę na szczęście mam wizytę u diabetologa, to może czegoś się dowiem, może Pan dr na coś wpadnie.